Silniki doładowane, czyli wyposażone w turbosprężarkę, stały się modne. Wielu producentów, idąc w kierunku downsizingu, decyduje się jednocześnie na montaż turbo w swoich samochodach. Czy to znaczy, że jednostki wolnossące odchodzą do lamusa? I czy rzeczywiście wersje doładowane są tak dobre?
Sprawa z silnikami doładowanymi jest dość prosta – producenci, zmniejszając pojemność jednostek napędowych i chcąc uzyskać nadal jak najlepsze przyspieszenie, montują w samochodach turbosprężarki. Downsizing wynika nie tylko z chęci zmniejszenia spalania, lecz także z konieczności dostosowania się do coraz bardziej wyśrubowanych norm spalin. Aby jednocześnie nie tracić mocy, wstawia się jedną, a nawet dwie turbiny.
Silniki z doładowaniem – po co się je montuje?
Żeby zrozumieć poziom tego trendu, wystarczy uświadomić sobie, że niektóre marki mają w swojej ofercie więcej aut z doładowaniem niż tych dostępnych z jednostkami wolnossącymi. Z jednej strony to efekt presji ze strony konsumentów, by samochody miały jak największą moc, a przy tym spalały możliwie jak najmniej paliwa, z drugiej – wymóg związany z ekologią. Trzeba jednak pamiętać, że turbodoładowanie ma także swoje gorsze strony. O czym mowa?
Wady silników z turbodoładowaniem
Mimo oszczędności wynikającej z rzadszego tankowania, dobrych osiągów i jednocześnie proekologicznego podejścia, wielu kierowców nadal nie chce kupować jednostek z doładowaniem. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na awaryjność takich silników i koszty ich naprawy. Wynika to z warunków, w których pracuje turbina – łopatki kręcą się z ogromną prędkością w wysokiej temperaturze. Jeżeli nie zadba się odpowiednio m.in. o smarowanie, czyli dobrej jakości olej, który będzie się wymieniało regularnie, może dojść do zatarcia turbosprężarki. Turbiny wrażliwe są także na szybkie przyspieszanie na zimnym silniku oraz wyłączanie jednostki od razu po zaparkowaniu – zaleca się, żeby przez chwilę po zatrzymaniu pojazdu pozostawić go z włączonym silnikiem.
Jeżeli turbosprężarka przestanie pracować prawidłowo, np. samochód będzie zdecydowanie słabiej przyspieszał, spod maski da się słyszeć jakieś niepokojące dźwięki, a na kokpicie zapali się kontrolka „check engine”, konieczna stanie się wizyta u mechanika. Koszty naprawy w tym przypadku są zazwyczaj wysokie i właśnie tego boi się większość kierowców. Sama regeneracja turbo to kwota do 1000 zł, a zakup nowego zamiennika mniej więcej dwa razy tyle. Za nową oryginalną turbinę trzeba zapłacić kilka tysięcy złotych w zależności od modelu. Do tego dochodzi jeszcze robocizna, czyli wymontowanie i ponowny montaż urządzenia.
O ile w przypadku nowego samochodu nie ma powodów do obaw – turbosprężarki nie zużywają się tak szybko – o tyle przy starszych autach unikanie jednostek z turbiną może mieć sens.
A co z silnika wolnossącymi?
Czy warto zatem kupować wyłącznie jednostki wolnossące, jeżeli mowa o kilku- lub kilkunastoletnich samochodach? Wyłącznie może nie, ale to zawsze nieco bezpieczniejsza opcja, szczególnie w przypadku aut z przebiegiem większym niż 100 czy 150 000 km. Silniki wolnossące naprawdę świetnie sprawdzają się w warunkach miejskich, bo tam duże przyspieszenie nie jest po prostu aż tak potrzebne jak na trasie. Dodatkowo stała jazda na krótkich odcinkach nie wpłynie znacząco na ich żywotność.